Marta Gryczko – mistrzyni ultramaratonów kolarskich. „Nie pokonał mnie żaden mężczyzna”

Wsiadłam na rower, żeby móc jeść bez wyrzutów. Znalazłam sens i ludzi na całe życie. Nie trzeba być sportowcem od dziecka, żeby wygrać. Trzeba chcieć ruszyć – mówi Marta Gryczko, kolarka, która przejeżdża na rowerze kilkadziesiąt tysięcy kilometrów rocznie.

Publikacja: 10.04.2025 13:10

Marta Gryczko: Nastawienie to moim zdaniem 80 procent sukcesu. Jeśli skupiamy się na tym, co może si

Marta Gryczko: Nastawienie to moim zdaniem 80 procent sukcesu. Jeśli skupiamy się na tym, co może się nie udać, że będzie ciężki podjazd, że boimy się wiatru, że czekają nas zjazdy, to wtedy myśli bolą bardziej niż nogi.

Foto: Archiwum prywatne

Ile miała pani lat, kiedy po raz pierwszy wsiadła na rower? I kto trzymał wtedy siodełko?

Moja historia jest dość zabawna, bo na początku uczyła mnie jeździć na rowerze mama. A przynajmniej próbowała. Byłam wtedy w trzeciej albo czwartej klasie szkoły podstawowej, tuż przed egzaminem na kartę rowerową. Niestety, nauka kompletnie nam nie wyszła. Mama uznała, że może lepiej będzie kupić mi hulajnogę. I faktycznie przesiadłam się na hulajnogę. Na rower nie wsiadłam aż do 27 roku życia. Trudno w to uwierzyć, ale tak było. Dopiero gdy zamieszkałam w Warszawie, zobaczyłam rowery miejskie i pomyślałam: „Może bym spróbowała…”. Mój ówczesny chłopak bardzo mnie do tego zachęcał. Pierwsze próby znowu były nieudane. Rzucałam rowerem, płakałam, bo bardzo trudno było mi utrzymać równowagę. Jako mała dziewczynka nie miałam zbyt wiele wspólnego ze sportem, nie opanowałam podstawowych wzorców ruchowych i do dziś wiele z tych rzeczy jest dla mnie wyzwaniem. Nie gram w gry zespołowe; jestem w tym po prostu kiepska. Utrzymanie balansu na rowerze też było dla mnie bardzo trudne. Ale się zawzięłam. Próbowałam rowerów miejskich, próbowałam... I zaczęło mi się to nawet podobać. To był fajny sposób na dojazd do pracy. Po około pół roku kupiłam sobie damkę. Pamiętam, że pierwsza jazda na niej to była trasa z Mokotowa na Żoliborz, gdzie wtedy mieszkałam. Pod domem spektakularnie się wywróciłam. Przez miesiąc nie wsiadałam na ten rower. Smutna wróciłam do rowerów miejskich, bo do tych rowerów byłam już przyzwyczajona. Damka jest trochę inna, siedzi się na niej jak na krześle, więc zmieniona pozycja sprawiała, że jeszcze trudniej było mi utrzymać równowagę. Ale później już poszło. Zawsze miałam dobrą wytrzymałość, więc dłuższe dystanse nie były dla mnie problemem, nawet na damce. W tym samym czasie mój chłopak wkręcił się w jazdę na kolarce, więc pomyślałam, że może i ja spróbuję, żebyśmy mogli spędzać razem czas. To był 2019 rok – kupiłam sobie na urodziny ekonomiczną szosówkę. Wprawdzie była karbonowa, ale jedna z najtańszych, jakie znalazłam wtedy w internecie. I tak zaczęłam jeździć. Na początku nie działo się wiele – najczęściej jeździłam do mekki warszawskiego kolarstwa czyli do Góry Kalwarii i z powrotem. Tę trasę pokonywałam prawie co weekend. Dopiero później, kiedy zaczęła się pandemia, trafiłam na swojego pierwszego trenera spinningu na siłowni i tam uczyłam się jazdy w grupie. Poznałam kolegę, który wkręcił mnie w bardziej przygodową jazdę – w bikepacking.

Pozostało jeszcze 81% artykułu

Tylko 99 zł za rok.
Czytaj o tym, co dla Ciebie ważne.

Sprawdzaj z nami, jak zmienia się świat i co dzieje się w kraju. Wydarzenia, społeczeństwo, ekonomia, historia i psychologia w jednym miejscu.
CUDZOZIEMKA W RP
Kazaszka w Polsce: Walecznością Polaków chętnie obdarowałabym Rosjan
Wywiad
Magdalena Lamparska: Mój sernik uratował egzamin u profesora Jana Englerta
Wywiad
Grażyna Wolszczak: Prowadzenie teatru jest jak macierzyństwo - męka i cud w jednym
Wywiad
Siostra Nathalie Becquart: Papież Franciszek chciał, aby kobiety odgrywały większą rolę w Kościele
CUDZOZIEMKA W RP
Filipinka w Polsce: Polacy wciąż pracują, a przecież życie jest tylko jedno
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
OSZAR »